Czwarty sen misyjny: Afryka i Chiny
Opatrzność nie przestawała roztaczać przed oczami księdza Bosko wizji na temat przyszłości Zgromadzenia Salezjańskiego na niezmierzonym polu misji. Również w roku 1885 pewien sen objawił mu plany Boga, związane z niedaleką przyszłością. Ksiądz Bosko opowiedział go członkom Rady Głównej wieczorem 2 lipca.
„Wydawało mi się – powiedział, – że stoję przed bardzo wysoką górą, na której szczycie znajdował się anioł jaśniejący tak wielkim blaskiem, że oświecał najdalsze wioski. Wokół góry rozciągało się rozległe królestwo nieznanych ludów. Anioł w uniesionej prawicy trzymał miecz, który migotał niczym żywy ogień; lewą ręką pokazywał mi okoliczne ziemie. Mówił: –Angelus Arfaxad vocat vos adproelianda bella Domini et ad con–gregandos populos in horrea Domini (Anioł Arpachszada wzywa was do stoczenia walk Pana i do zgromadzenia ludów w Jego spichlerzach).
Wokół góry, u jej stóp i na jej zboczach mieszkało mnóstwo ludzi. Wszyscy ze sobą rozmawiali, jednak ich język był mi obcy. Rozumiałem tylko to, co mówił do mnie Anioł. Nie mogę opisać tego, co widziałem. Takie rzeczy się widzi, rozumie, ale nie można ich wyjaśnić. Przed tą górą i w czasie całej podróży miałem wrażenie, że znajduję się gdzieś wysoko, jakby nad chmurami, otoczony niezmierzoną przestrzenią. Któż słowami może wyrazić tę wysokość, szerokość, to światło, tę jasność, ten widok? Można się nim radować, ale opisać go nie sposób. Było też wielu, którzy mi towarzyszyli i dodawali ducha także i innym salezjanom, aby nie ustawali w swej drodze.
Wśród tych, którzy z takim zapałem ciągnęli mnie za rękę, abym szedł naprzód, był mój kochany Alojzy Colle i całe zastępy aniołów, odpowiadających echem na śpiew otaczających ich młodzieńców. Potem zdawało mi się, że znalazłem się w samym środku Afryki, na ogromnej pustyni. Na ziemi widniał wielki napis: Murzyni. Pośrodku stał Anioł Chama, który mówił: – Cessabit maledictum (Ustało przekleństwo) i błogosławieństwo Stworzyciela zstąpi na potępione jego dzieci, miód i balsam uleczą ukąszenia węży; zostaną przykryte nikczemności dzieci Chama. Na koniec ukazała mi się Australia. Tutaj również był Anioł, ale nie miał żadnego imienia. Prowadził ludzi ku południowi. Mnóstwo dzieci, które tam mieszkały, usiłowało podejść do nas, jednak uniemożliwiała im to odległość i dzielące nas wody. Wyciągały jednak ręce do mnie i do salezjanów, mówiąc: – Przyjdźcie nam z pomocą! Dlaczego nie kończycie dzieła, które rozpoczęli wasi poprzednicy? Wiele z nich się zatrzymało; inne z ogromnym wysiłkiem ominęły dzikie zwierzęta i dołączyły do salezjanów, których ja nie znałem, i wszyscy zaczęli śpiewać: Benedictus qui venit in nomine Domini (Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie).
W oddali widziałem mnóstwo wysp, jednak nie mogłem ich rozróżnić. Wydawało mi się, że wszystko razem wskazywało na to, że Opatrzność ofiarowuje salezjanom jakąś część dzieła ewangelizacji, jednak w późniejszym czasie. Ich trudy przyniosą owoc, ponieważ ręka Pana będzie zawsze z nimi, jeśli nie będą umniejszać Jego łask. Gdybym mógł zakonserwować i zachować przy życiu pięćdziesięciu salezjanów spośród tych, którzy teraz są z nami, to za 500 lat zobaczyliby, jaki wspaniały los zgotowała nam Opatrzność, jeśli pozostaniemy wierni. Zawsze będziemy dobrze postrzegani, nawet przez złych, bo nasze szczególne zadanie przyciąga sympatię wszystkich ludzi – dobrych i bezbożników. Może się zdarzyć jakaś szalona głowa, która zapragnie nas zniszczyć, będą to jednak plany odosobnione i niecieszące się poparciem pozostałych. Wydaje się, że salezjanie nie dadzą się uwieść miłości do wygód i nie będą unikać pracy. Podtrzymując tylko już istniejące dzieła i nie poddając się łakomstwu, będą mieli gwarancję długowieczności. Wspólnota Salezjańska będzie kwitnąć materialnie, jeśli zadbamy o rozpowszechnianie Biuletynu oraz Dzieła Synów Maryi Wspomożycielki: tak wiele jest wśród nich dobrych dzieci! To dzieło wyda na świat wielu walecznych współbraci, utwierdzonych w swym powołaniu" (M.B. XVII, 643).
***
10 sierpnia ksiądz Bosko pisał do księcia Florito Colle di Tolonc, ojca Alojzego: „Nasz przyjaciel Alojzy zabrał mnie na wycieczkę w sam środek Afryki, do „ziemi Chama", jak sam powiadał, oraz do ziem Arpachszada, tzn. do Chin".
Po tym śnie ksiądz Bosko nakazał klerykowi Feście poszukać w słownikach biblijnych czegoś na temat enigmatycznego Arpachszada, wymienionego w 10 rozdziale Księgi Rodzaju. Sądzono później, że znaleziono klucz do tej tajemnicy w pierwszym tomie Historii Kościoła Rohrbachera, który przyznaje, że od Arpachszada wywodzą się Chińczycy. Ksiądz Bosko szczególną wagę przykładał do Chin i powtarzał: „Gdybym miał 20 salezjanów, aby ich wysłać do Chin, z całą pewnością, pomimo prześladowań, spotkaliby się oni z triumfalnym przyjęciem". Widać było, że Święty ciągle myślał o tym śnie; chętnie również o nim rozmawiał, dostrzegając w nim potwierdzenie swoich poprzednich snów na temat misji.